O, Mazury 2012

Ku zaskoczeniu niemalże wszystkich pierwotny plan wyjazdu nie został w pełni (a nawet w połowie) zrealizowany. Udało nam się jednak przejechać ładny kawałek drogi, zobaczyć trochę fajnych miejsc, spotkać parę fajnych osób, kilka razy zabłądzić, rozwalić dwie dętki i wrócić do domu zabierając resztki mazurskich deszczy.

__________________________________

Wyjazd zaczęliśmy przejazdem przez Warszawę w lekkiej mżawce, która zdecydowała się towarzyszyć nam w znacznej części podróży. Przejazd przez Sulejówek i Wołomin wyprowadził nas z szarej metropolii i od tego momentu resztę trasy pokonywaliśmy jedynie mniejszymi, podmiejskimi drogami. Obraliśmy trasę wzdłuż autostrady prowadzącej nas do Wyszkowa. Następnie droga przez Kamieńczyk i Brańszczyk dotarliśmy do Broku. Pierwszy dzień był zapewne najsłabszym, najwięcej samochodów, największy dystans i w zasadzie ciągłe pedałowanie przez 8 godzin. Dla brata to musiał być to pewnie szok, bo dostał taką niespodziankę na sam początek przygody z dłuższymi wycieczkami rowerowymi.
kolo autostrady
Przejazd koło autostrady do Wyszkowa
wyszkow
Zbudowali za naszymi plecami
dzien sie konczy
Słoneczko przebija się przez chmury
lowca owiec
Łowca owczy
kryptoreklama
Kryptoreklama w lesie

Przejechaliśmy:
1

__________________________________

Pierwszym punktem wyjazdu było dotarcie do Giżycka w którym mieliśmy spotkać się z Halkim i wyruszyć w trasę wokół mazurskich jezior, dlatego z Broku wyruszyliśmy w kierunku północnym. Wyjeżdżając z Ostrowi Mazowieckiej przejeżdżamy przez wschodnie resztki Puszczy Białej. W jeździe nieustannie towarzyszy nam wiatr i momentami deszcz. Docierając do Łomży jesteśmy wykończeni. Pani w sklepie odmawia nam kotleta ze względu na piątek i późną godzinę 16. Obiad w innym miejscu nieco stawia nas na nogi chociaż i tak, mimo braku licznika (już jakiś czas temu kabelki się ze sobą 'pokłóciły’), czuć przejechane kilometry. Z Łomży uciekamy trasą wzdłuż Narwi, znajduje się tam nawet szlak rowerowy, którym dane nam będzie sporo przejechać. Trzeba przyznać, że tamtejsze tereny są naprawdę malownicze. Początkowy pomysł spędzenia nocy pod wiatą stojącą na wspomnianych łąkach, (o której wiemy tylko tyle, że parę lat temu coś takiego było) rozpływa się w powietrzu kiedy na trasie pojawia się pole namiotowe. Wyjazd miał być na luzie więc decydujemy się na spoczynek po cywilizowanej stronie szlaku. Właściciele ostrzegli nas o odbywającym się wieczorze kawalerskim ale jak człowiek zmęczony to i na jeżu się wyśpi. Mimo wszystko miejsce godne polecenia.
konkurencja
Konkurencyjna wyprawa
lomza
Punkt widokowy na szlaku

Przejechaliśmy:
2

__________________________________

Rano start mamy opóźniony przez ładowanie akumulatorów. Jeszcze nigdzie nam się nie śpieszy więc możemy sobie pozwolić na chwilę lenistwa. Szlak rowerowy wzdłuż Narwi prowadzi nas do Wizny, odbijamy tam ze szlaku i przejeżdżając lokalnymi drogami przez Jedwabne docieramy do miejscowości Stawiski. Stawiski na wstępie zdecydowały się zareklamować pizzerią. Głównie dzięki temu zwiedzamy prawie całe miasto, rozmawiamy z ludźmi, tylko po to żeby się dowiedzieć, że minęliśmy ją na wjeździe. Słoneczko tego dnia daje czadu więc decydujemy się jechać na 'byle dalej’. Wyjeżdżamy na wojewódzką 647. i ponownie uciekamy na lokalne szlaki w kierunku północnym. W Lachowie dostajemy namiar na ciekawą trasę od Pana 'spod sklepu’ dzięki czemu udaje nam się do ów miasta wrócić i ponownie wyjechać w lepszym kierunku. Kiedy słońce zaczyna zachodzić znajdujemy się za Danowem w Gruzach (tak nazywa się ta miejscowość ;)). Po drodze mijamy trochę opuszczonych obiektów, czy to jeszcze te z czasów powojennych czy bardziej współczesnych takich jak opustoszała kilka lat temu remiza strażacka. Mimo ładnej miejscówki na łące decydujemy się zaryzykować i spytać w pobliskim domku czy nikt nie będzie nam miał za złe jeśli rozbijemy gdzieś na skraju namiot. Okazuje się, że ludzie w domku są bardziej życzliwi niż na to liczyliśmy – zostajemy zaproszeni na podwórko i poczęstunek. Po miłej pogawędce z gospodarzem, który jak się dowiadujemy jest sołtysem okolicznych miejscowości, idziemy do namiotu na zasłużony odpoczynek.
tartak
Opuszczony tartak
spoczynek
Dobranoc

Przejechaliśmy:
3

__________________________________

Otwierając namiot strzepujemy z tropika resztki rosy czy też nocnego deszczu. Jemy z gospodarzami śniadanie i dość wcześnie wyruszamy w dalszą drogę. Kręte, piaszczyste drogi przez pola prowadzą nas do Pisza. Miasto serwuje nam drugie śniadanie z hipermarketu i zapasy, które okażą się bardzo przydatne. Planowaliśmy pojechać wzdłuż jeziora Seksty następnie brzegiem jeziora Śniardwy, miejscowy powiedział nam, że miasto miało wybudować tam jakiś szlak rowerowy tak więc pełni nadziei wyruszyliśmy w tym kierunku. Niestety w pewnym momencie okazało się, że przejazd w taki sposób nie jest możliwy przez kanał wpływający do jeziora. Musieliśmy zawrócić, trochę pobłądzić i nabić kilometrów. W tym momencie odczytaliśmy też informację od Halkiego, że jednak nie będzie w stanie do nas dołączyć. Siadamy więc na przystanku i po krótkich przemyśleniach decydujemy się kontynuować podróż do miejsca spotkania, a potem pomyśleć co dalej. Wyjeżdżamy na główną trasę poirytowani przez sposób w jaki są poprowadzone lokalne drogi. Decydujemy się więc na przejazd drogą wojewódzką, która, koniec końców, nie była taka zła. Docieramy do Orzysza. Miasto wydaje się być jednym wielkim garnizonem. Wojskowych prawie tyle co cywilów, wojskowe nazwy ulic, gdzieniegdzie za ogrodzeniem widać jakiś pojazd opancerzony. Naszukaliśmy się trochę jedzenia i wyruszyliśmy w dalszą trasę. Dużo do przejechania nam nie zostało więc spokojnym tempem dojeżdżamy do Rydzewa, co prawda w deszczu i wietrze. Na miejscu okazuje się, że przynajmniej nie będzie problemu z miejscem – camping przez brak pogody praktycznie pusty, chociaż miejsce rzeczywiście fajne. Dwie rundki siatkówki deszczowej (młodsza siostra siatkówki plażowej) i parę starć w makao w namiocie kończą nasz dzień.
pubudka
Cywilizacja!
w trasie
W trasie
rydzewo
Posiłek jak się patrzy!
polenamiotowe
Na polu namiotowym

Przejechaliśmy:
4

__________________________________

Rano budzi nas deszcz, pozbawieni pożywienia jesteśmy zmuszeni do wcześniejszej ewakuacji do spożywczego, którego zapasy pozwalają nam zjeść śniadanie na przystanku autobusowym. W planie dnia zwiedzanie Giżycka, po drodze tracimy dętkę i to podwójnie. Obie moje. Początkowo podejrzenia w temacie sprawcy padają na średni stan opony – od wewnętrznej strony dają się zauważyć druty oplotu, ale ostatecznie znajdujemy prawdziwego winowajcę dzięki fontannie w parku. Oto jak zbiornik z wodą może uratować życie, przynajmniej oponie gdyż już chciałem kupić nową. W Giżycku przejeżdżamy przez most obrotowy, odwiedzamy twierdzę, obiadujemy i zaliczamy słynny 'objazd zabłąkanego turysty przez miasto’. Z Giżycka bierzemy kurs na Pieczarki, miejscowość do której niegdyś przyjeżdżaliśmy na obóz. Opuszczamy portowe miasto zapewne jedną z najmniej turystycznych dróg – przez cmentarz, obok opuszczonej budowli przez kamienistą drogę, oczywiście przy towarzystwie deszczu, podnoszącego wszelkie cięższe przejazdy na następny poziom trudności. Bramy pieczarkowego obozu zostają jednak przed nami niewzruszone zatem mamy możliwość jedynie sprawdzenia terenu zza płotu i wybrania się w dalszą drogę. Umieszczone co paręset metrów znaki informujące o kempingu nie dają nam innej możliwości niż udać się w odpowiednim kierunku. Na miejscu znajdujemy prawie hotel, obok pola namiotowego prysznice, sauna, masa sprzętu wodnego, rowery (raczej by nam się nie przydały). Decydujemy się jednak na bardziej klimatyczne i zarazem tańsze rozwiązanie i rozbijamy się w miejscu podobno zajmowanym normalnie przez harcerzy, oddalonego od pobliskiego jeziora o jakieś 300metrów.
obrotowymost
Giżycko, most obrotowy
twierdza
Twierdza Boyen
camping
Tak się reklamują
pieczarki
Brama obozu, Pieczarki
harcerze
Harcerskie pole namiotowe

Przejechaliśmy:
5

__________________________________

Budzimy się w znanej już nam mżawce, jako, że pogoda wcale się nie poprawia zaś z zaplanowanego czasu podróży zostają nam 2 dni decydujemy się na wcześniejszy powrót. Do Giżycka docieramy przed czasem, rowery pakujemy do pociągu niemalże przez okno. Tak jak zima co roku zaskakuje drogowców tak i my co wyjazd zaskakujemy kolejarzy ilością rowerów w pociągu.

Przejechaliśmy:
6

__________________________________

Mimo, że pogoda nam nie dopisała, nie przejechaliśmy wcześniej założonej trasy i ogólne założenia wycieczki nie wypaliły i tak fajnie było ruszyć cztery litery z domu ;) pozdrowienia!
do widzenia

i jeszcze link do galerii w Picassie:
https://picasaweb.google.com/107495928039695700549/Mazury?authkey=Gv1sRgCKCJq7SJ5LmKWg